Niemieckie i sowieckie służby miały w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego setki agentów. O tym, jak kontrwywiad Armii Krajowej demaskował i usuwał zdrajców, opowiadają w kwartalniku „Polska Zbrojna. Historia” Wojciech Königsberg i Bartłomiej Szyprowski, autorzy książki „Zlikwidować! Agenci Gestapo i NKWD w szeregach polskiego podziemia”.
Cichociemny ppor. Waldemar Szwiec „Robot” melduje „Ponuremu” II Zgrupowanie. Źródło: Wojciech Königsberg, Bartłomiej Szyprowski, Zlikwidować! Agenci Gestapo i NKWD w szeregach polskiego podziemia, Kraków 2022.
Do walki z Polskim Państwem Podziemnym stanęły dwie niezwykle groźne, bezwzględne i skuteczne w działaniu organizacje – niemieckie Gestapo i sowieckie NKWD. Ich nazwy dziś są synonimem zbrodni i terroru. Według Panów która z nich była groźniejsza dla naszej konspiracji i skuteczniejsza w walce z nią?
Obie służby były bardzo prężne w działaniu, co widać chociażby po rozmiarze strat polskiego podziemia. Niemniej jednak bardziej skuteczne wydaje się NKWD. Wynikało to prawdopodobnie z innego charakteru działań tej formacji. Przede wszystkim NKWD oparte było na szerokim rozpracowaniu agenturalnym. Nie likwidowano struktur podziemia od razu, lecz starano się przejąć nad nimi kontrolę lub mieć szeroki wgląd w działalność oraz drogi łączności. Sowieci nie tylko inwigilowali podziemie za pomocą obserwacji zewnętrznych, ale również werbowali osoby pracujące w łonie organizacji.
Przykładowo do czerwca 1941 roku we Lwowie w zasadzie wszystkim ujętym proponowano wypuszczenie po wyrażeniu zgody na działalność agenturalną. Sprzyjające w rozpracowaniu było panujące wśród Polaków lekceważenie Sowietów jako potencjalnego zagrożenia, co wynikało prawdopodobnie z błędnych wniosków wysnuwanych na podstawie wyglądu i wyposażenia Armii Czerwonej. Taki obraz wynika ze wspomnień lwowskich konspiratorów.
Niemcy także niektórym aresztowanym członkom podziemia proponowali współpracę, aby wykorzystać następnie ich pozycje oraz dojścia organizacyjne do własnych celów. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że w Gestapo ścierały się dwie szkoły, czy ściślej mówiąc: dwa poglądy na stosunek wobec polskiego podziemia. Jeden z nich zakładał brutalne zgniecenie wszelkich przejawów działalności konspiracyjnej za pomocą wszechobecnego terroru i likwidację każdego, nawet najniższej rangi konspiratora. Wyznawcy drugiej szkoły, jak Alfred Spilker z Gestapo w Warszawie czy Paul Fuchs z Gestapo w Radomiu, decydowali się natomiast na długofalowe rozpracowanie, niekiedy nawet rozmowy z przedstawicielami podziemia, w celu przeciągnięcia ich na swoją stronę w walce z Sowietami. W tym drugim wariancie brak zgody na współpracę również kończył się śmiercią dla pojmanych konspiratorów.
W książce „Zlikwidować! Agenci Gestapo i NKWD w szeregach polskiego podziemia” opisujecie Panowie siedmiu zdrajców, którzy z różnych powodów przeszli na stronę nieprzyjaciół i gorliwie rozpracowywali dla nich struktury polskiego podziemia. Zaznaczacie jednocześnie, że to czubek góry lodowej, że takich agentów niemieckie i sowieckie służby miały setki, a nawet tysiące – dość to przerażająca konstatacja… Wobec tego jak Panowie odniosą się do pojawiających się niekiedy tez, że zarówno Niemcy, jak i Sowieci mieli polską konspirację „dogłębnie” rozpracowaną?
Zarówno NKWD, jak i niemieckie służby bezpieczeństwa posiadały dużą wiedzę na temat polskich organizacji konspiracyjnych. Służby sowieckie zdołały rozbić struktury podziemne na wschodzie Polski. Niemcy nie mieli już tyle szczęścia. Nie zawsze bowiem sama wiedza i posiadane materiały wystarczały do walki z przeciwnikiem na polu wywiadowczym, a docelowo do zniszczenia jego sił i struktur. Warto wspomnieć, że podczas klęsk Wehrmachtu na wschodzie sam Hitler domagał się, aby zlikwidować polskie podziemie i zniwelować tym samym zagrożenie na zapleczu frontu wschodniego. Niemcy starali się różnymi drogami przeniknąć do Komendy Głównej AK, co im się w kilku przypadkach udało, jak na przykład Józefowi Staszauerowi „Astonowi” czy tajemniczej agentce Gestapo, która ukrywała się pod kryptonimem „Danuta Zemsta”. Jednak do końca wojny Niemcy nie zdołali rozbić wojska Polskiego Państwa Podziemnego.
Nowe budynki w dzielnicy niemieckiej przystrojone flagami ze swastyką. Widoczni urzędnicy niemieccy idący ulicą Karłowicza, 14 lutego 1941. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Oczywiście odnieśli wiele sukcesów, jak przykładowo aresztowanie dowódcy AK generała Stefana Roweckiego „Grota” czy dwóch kolejnych szefów Oddziału II KG AK. Mimo to główny cel, czyli powstrzymanie podziemia od działań wprowadzających zamęt na zapleczu frontu, nie został osiągnięty. Jest to jednak temat dość złożony, który wymaga dalszych badań, w szczególności w oparciu o materiały z archiwów niemieckich. Możemy jedynie zdradzić, że pracujemy nad kolejnymi rzeczami w tym temacie i mamy nadzieję wyjaśnić wkrótce kolejne zagadki kontrwywiadu polskiego podziemia oraz tajemnice Polaków w służbie Gestapo i Abwehry.
W walce wywiadowczej i kontrwywiadowczej dość często pojawia się pojęcie podwójnego, a nawet potrójnego agenta, czyli ludzi, którzy przechodzili na jedną lub drugą stronę – czasem w ten sposób pragnęli odkupić swój wcześniejszy błąd lub swoją słabość w chwili próby. Czy jest możliwe dziś ocenić skalę tego zjawiska i wskazać takich „nawróconych” agentów, a może byli też tacy, którzy czynili to nagminnie w zależności od sytuacji i korzyści?
Część agentów, która współpracowała z NKWD, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej przeszła na usługi Gestapo lub Abwehry. Zdarzały się także przypadki osób współpracujących jednocześnie z Gestapo, Abwehrą, AK, a nawet wywiadem alianckim. Niektórzy z nich działali tak dłuższy czas, czekając na rozwój sytuacji militarnej oraz zabezpieczając się tym samym na czas powojenny. Przykładem może być Władysław Boczoń. Przed wojną był oficerem polskiego wywiadu. Podczas wojny obronnej 1939 roku jego samolot został zestrzelony. Aby, jak twierdził, ratować życie, poszedł na pozorną współpracę z Abwehrą. Jak się jednak wkrótce okazało, był na tyle wartościowym funkcjonariuszem niemieckiego wywiadu wojskowego, że po śmierci szefa tak zwanego Nadwywiadu, Nathena Herscha Hamera, stanął na czele tej prowokacyjnej struktury wymierzonej w polskie podziemie. Za jego nominacją obstawał sam Alfred Spilker, który koordynował całokształt walk Gestapo z polskim podziemiem.
Po wojnie Boczoń kreował się na Mickiewiczowskiego Konrada Wallenroda. Jednak analiza dokumentów akowskiego kontrwywiadu oraz materiałów i relacji funkcjonariuszy niemieckich służb bezpieczeństwa pokazuje, że był to jeden z najsprawniejszych funkcjonariuszy Abwehry, współpracujący jednocześnie z Gestapo. O jego przydatności świadczy fakt, że przeszedł intensywne szkolenie Abwehry w Berlinie, a następnie został przerzucony do działań w Grecji. Takich osób było więcej. O części z nich napiszemy w kolejnych publikacjach.
Powyższe pytanie nasuwa jeszcze jedno: jak uniknąć pomyłki w walce kontrwywiadowczej, kiedy nie ma do końca pewności, czy aby oskarżany o zdradę lub współpracę z nieprzyjacielem nie jest głęboko zakonspirowanym agentem własnego wywiadu? Wszak zdarzali się tacy pośród funkcjonariuszy choćby policji granatowej czy milicji formowanej przez Sowietów na Kresach?
Należy wskazać, że nie wszystkie oddziały AK, a co więcej, inne organizacje posiadały wiedzę o zakonspirowanych współpracownikach w instytucjach podległych okupantowi. W warunkach terroru nie zawsze możliwe było sprawdzenie na sto procent rzetelności wszelkich docierających do struktur podziemnych informacji. Dlatego ważne było potwierdzanie doniesień w kilku niezależnych źródłach. Niestety, wydaje się, że pomyłki były nieuniknione. Przykładem może być zastrzelenie wywiadowczyni Okręgu Warszawskiego AK w czasie likwidacji grupy żydowskiego agenta Gestapo Lolka Skosowskiego, która była spowodowana koniecznością ochrony życia żołnierzy wykonujących likwidację. To wiązało się z brakiem pozostawiania świadków zdarzenia. Znane były bowiem przykłady, że taka osoba w późniejszym czasie doprowadzała do aresztowania wykonawcy akcji.
Budynek Miejskiego Zakładu Energetycznego we Lwowie, w którym podczas wojny mieściła się siedziba NKWD, a następnie Gestapo. Źródło: Wojciech Königsberg, Bartłomiej Szyprowski, Zlikwidować! Agenci Gestapo i NKWD w szeregach polskiego podziemia, Kraków 2022
Wywiadowcy kontrwywiadu AK zbierali informacje w różnych środowiskach oraz instytucjach okupacyjnych. Zdarzało się, że meldunki na ten sam temat od różnych osób różniły się lub wręcz się wykluczały. Dobrym przykładem może być policjant z Krakowa Feliks Grochal „Warecki”, współpracownik oddziału „Kosa 30”, którego rola jako współpracownika AK w policji była tak głęboko zakonspirowana zarówno dla ogółu społeczeństwa, jak i innych struktur podziemia, że jego nazwisko znalazło się nawet na kolportowanej przez Kierownictwo Walki Cywilnej ulotce Czarna lista policjantów piętnującej pracę w policji. Dlatego tak ważna była funkcja osoby na górze, która analizowała poszczególne doniesienia i w razie potrzeby polecała przeprowadzenie dodatkowego zbadania danej sprawy czy osoby. Była to żmudna, drobiazgowa i niekiedy nudna praca. Odstająca od filmowych wyobrażeń o działaniach kontrwywiadu. Jednak mądrze nadzorowana i prowadzona dawała wymierne korzyści polskiemu podziemiu.
Na koniec chciałbym zapytać jak oceniacie Panowie skuteczność kontrwywiadu Armii Krajowej w walce z „kretami” we własnych szeregach. Czytając na kartach Panów książki życiorysy niektórych zdrajców – chociażby „Motora” ze Zgrupowania „Ponurego” – odnosi się wrażenie, że szkodzili oni bardzo długo, nim dosięgła ich ręka sprawiedliwości.
Akurat w podanym przykładzie „Motora” w dużej mierze w grę wchodził czynnik ludzki, psychologiczny po stronie cichociemnego porucznika Jana Piwnika „Ponurego”, który przez dłuższy czas nie mógł uwierzyć w zdradę Wojnowskiego. Do tego w otoczeniu „Ponurego” byli również inni zdrajcy, niekiedy usadowieni na ważnych stanowiskach w akowskich strukturach, którzy działali na niekorzyść Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury” oraz samego Piwnika. Z drugiej strony należy jednak wziąć pod uwagę, że wymiar sprawiedliwości rządził się własnym prawami. Zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza generała Władysława Sikorskiego, obywatela polskiego można było zgładzić jedynie w wyniku wydania wyroku sądu. Tylko w określonych sytuacjach, niecierpiących zwłoki i możliwości spowodowania przez tę osobę natychmiastowych szkód dla podziemia, można to było zrobić bez jego uprzedniego wydania (likwidacja prewencyjna). Konieczne było jednak późniejsze zbadanie sprawy przez sąd, celem potwierdzenia wymierzonej w AK działalności osoby zlikwidowanej i słuszności likwidacji.
Cała ta procedura wymagała odpowiedniego czasu, zgromadzenia dowodów, zbadania sprawy przez sąd, a po wydaniu wyroku zarządzenia jego wykonania. Zdarzało się, że skazani na śmierć agenci zmieniali miejsce pobytu i nie można ich było znaleźć. Przykładowo rotmistrz Przemysław Deżakowski, na którego wyrok zapadł w 1942 roku, ukrywał się do 1944 roku. Kontrwywiad AK nie zawsze bywał w pełni skuteczny. Wynikało to ze specyfiki realiów okupacyjnych, dostępu do źródeł informacji, często dobrego zakamuflowania agenta, a także działań pozoracyjnych okupantów, co czasem powodowało niemożność jego identyfikacji. Przykładowo Ludwik Kalkstein, Blanka Kaczorowska czy Eugeniusz Świerczewski jako nieujawnieni agenci działali w okresie 1942–1944. Rozpuszczenie przez Niemców pogłoski o zgładzeniu Kalksteina spowodowało „uśpienie” działań kontrwywiadu. Dopiero błąd niemiecki lub celowe „spalenie” Świerczewskiego doprowadziło do ujawnienia działania tej grupy.